Miałem dziś nie pisać, ale coś mnie tchnęło i efektem będzie te kilka zdań.
Jakiś czas temu nie wytrzymałem oglądając jakieś kolejne wydanie super rzetelnych wiadomości, faktów czy innych wydarzeń, choć swoją drogą muszę przyznać, że te ostatnie zdają się być najlepiej zrealizowane.
Ale do rzeczy.
Non stop nawijają na uszy, prawie jak makaron, zwrot "elity polityczne". Zaczęło się od omawianego do dziś Smoleńska. Ileż to tam osób z "elit politycznych" zginęło. Zginęli ludzi polityki, ale czy to była elita? Co ma być wyznacznikiem tej ich elitarności? Jeśli tylko to, że dopadli się do koryta zwanego sejmem, senatem, w pomniejszeniu radą miasta, sejmikiem województwa. To w tej "elicie" może się znaleźć każdy.
Pominę temat osób, które zginęły 10 kwietnia 2010 r. przez wzgląd na polską tradycję by o zmarłych mówić tylko dobrze lub wcale.
Nie zaliczyłbym do elity politycznej Panów Niesiołowskiego, Palikota, Kaczyńskiego, Brudzińskiego, Czarneckiego (jego w szczególności!), Leppera, Giertycha. No bo jak mogą oni tworzyć elitę używając języka wręcz paskudnego. Myślę, że to co teraz piszę jest lepiej skonstruowane niż ich wypowiedzi. Krzyki, wyzwiska, poniżanie. Narzędzia "elit politycznych" Polski XXI wieku, a gdzie merytoryczna rozmowa? Gdzie jakakolwiek kultura wypowiedzi w odnoszeniu się do drugiego człowieka?
Więcej wspólnego z jakąkolwiek elitą ma przeciętny żul, którego spotykam na ulicy. Podejdzie, powie dzień dobry, grzecznie spyta się czy może chwilowo przeszkodzić, wywyższy mnie nazywając mnie jego Miszczem, Królem Złotym, a raz na jakiś czas przez rzuconą złotówkę zostaję Jego Dobrym Aniołem.
Nawet jeśli ów pijaczyna przeklina to robi to z wielką gracją, a słowo "ku...a" w jego ustach brzmi całkowicie inaczej, nie razi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz